wtorek, 28 maja 2013

Moja skromna kolekcja wosków Yankee Candle :)


Przepadłam!


Czytałam o nich już od dłuższego czasu na Waszych blogach; a przy wyprawie na strych znalazłam stary, nieużywany już, a całkiem ładny czarny kominek. Pomyślałam, że warto by sprawdzić, czy naprawdę są tak rewelacyjne. Na jakiś czas o tym zapomniałam, jednak wstępując do Mydlarni Wrocławskiej w poszukiwaniu prezentu dla znajomej, zauważyłam je - ba, całą ich półkę! Regał! 

Ale po kolei ;)

Zaczęło się od Bahama Breeze, który kusił opisem...

"Zapach prawdziwego letniego orzeźwienia! Tropikalny koktail ze słodkich ananasów, soczystych grejpfrutów i dojrzałego mango."
...po powąchaniu w Mydlarni dużej świecy, stwierdziłam że warto go spróbować. I przepadłam :)

Aromat jest intensywny, po jego zapaleniu cały mój pokój zmienia się w tropikalną wyspę, ba! nie pokój, połowa mieszkania! Aromat jest słodki, ale nie przesadzony, bardzo owocowy, energetyzujący. Faktycznie czuć tu ananasa, przełamanego gorzkością grejpfruta. Przyjemny, i to bardzo.



A niedawno w moje ręce wpadły dwa kolejne...

 Beach Walk & Pink Sands 




Jak widzicie ciągle w klimatach wakacyjnych :)

Beach Walk, według opisu, to "spienionych morskich fal, gorącego piasku, kwiatów pomarańczy oraz słodkich mandarynek, przeniesie Cię na egzotyczną plażę i odpręży, niczym spacer o zachodzie słońca."

Według mnie jest to zapach świeży, mający w sobie powiew zimnej bryzy, jednocześnie z przewijającą się w tle się w tle nutą... może faktycznie mandarynki? Trudny do opisania, nie jest moim faworytem, za to moja mama za nim przepada, i to ona go wybrała. Odpowiedni jako tło do sypialni :)

Pink Sands natomiast zgodnie z zapowiedzią to aromat "ciepłego, letniego dnia spędzonego na egzotycznej wyspie. Połączenie aromatów świeżych owoców, różowych kwiatów i zmysłowej, słodkiej wanilii tworzy prawdziwy raj dla zmysłów."

Zauroczył mnie od razu, spotkaliśmy się na sklepowej półce i do razu wpadliśmy sobie w oko. Jest słodki, ale nie do znudzenia. Ma w sobie coś interesującego, ta wanilia nie jest tak czysta i niewinna jak w np. Vanilla Cupcake. Pachnie mocno, intensywnie, w pewnym momencie aż zaczął mnie kręcić w nosie. Intrygujący, a niby taki prosty...

I ostatni...

Urocza Vanilla Cupcake!


Kupiona przed paroma godzinami w ramach poprawy humoru - zastanawiałam się pomiędzy nim a Camomile Tea (na którą chyba skuszę się następnym razem :D). Szukałam słodkiego, bezpretensjonalnego zapachu, który mnie otuli.

"Intensywny, kremowy zapach waniliowych babeczek z nutką cytryny"

Palę go w momencie pisania tej recenzji, wciąż bardzo przyjemnie pachnie, nie męczy mnie. Zapach daje o sobie znać już przy wejściu do mieszkania, mam wrażenie że wchodzę do spowitej uroczo pachnącą waniliową mgiełką krainy (:D). Przyjemny, chociaż nie nadaje się raczej do palenia cały czas, jedynie gdy potrzebujemy takiej swojskiej słodyczy. Jak to tylko jest, że zupełnie nie wyczuwam tej cytryny?

Dopisek - moja Mama właśnie weszła do pokoju, i spytała co takiego palę. Oznajmiłam że wanilię, na co dowiedziałam się że jest bardzo dusząca. No i dogódź tu każdemu :D

_______________________________________________________________

I taka informacja dla Wrocławianek :D


Pierwszy wosk kupiłam w Mydlarni Wrocławskiej, na ulicy Kuźniczej. Tam występują w cenie 7 zł za wosk; 10 zł za sampler. Wielki plus za ogromny wybór zapachów - chociaż Dragon Fruit w wersji mini i tak nie znalazłam (:D), za to dostępne są tu wszystkie zapachy tegorocznej letniej edycji. Do tego co miesiąc obowiązuje 25% rabatu na wybrany zapach (szczególnie opłacalne, gdy mamy chętkę na jakiś określony; + wychodzi spora różnica w cenie przy zakupie dużych świec :)).

Następne - w Starej Mydlarni na ulicy Odrzańskiej. Woski dostępne za 6 zł, a małe świeczuszki za 9 zł.. Bardzo miła pani, z którą można porozmawiać o ulubionych zapachach, i która naprawdę doradzi :) 
Mniejszy wybór zapachów, brakuje np. Fireside Treats, za to są zapachy kuchenne (będą idealne na zimę!). 

- i do tego bardzo ładne kominki w cenie 19 złotych; razem z przyjaciółką szukałyśmy odpowiedniego dla niej, zastanawiałyśmy się nad malutkim w gwiazdki i księżyce z Wrocławskiej za 17zł, i dobrze że nie wzięłyśmy :)


A Wy lubicie? Znacie? Próbowałyście? :)

Od razu chciałabym się z Wami pożegnać na tydzień - jutro wyjeżdżam do rodziny i raczej nie będę miała szansy skrobnąć posta :)


Ale za to, od razu po powrocie - krótka relacja z DMu :D

niedziela, 26 maja 2013

No i znowu... - zakupy z Rossmanna część druga.

No i pobiegłam. Znów.
Znowu wcelowałam idealnie, godzina 12, mało ludzi, brak tłumów :D

Podobnie jak ostatnio, podaję nazwę produktu wraz z jego ceną po obniżce i średnią ocen na wizażu :)


Flos Lek, Seria Do Pielęgnacji Oczu, Żel ze świetlikiem i babką lancetowatą do powiek i pod oczy- obietnica zmniejszenia worków pod oczami kusi, zapłaciłam za niego 4,79zł. Średnia ocen na Wizażu (którą sprawdzam dopiero teraz) - 3.34. Zobaczymy.


Maseczek nigdy za wiele, Mama będzie mieć domowe spa :D

Prestige Cosmetics, Złote płatki pod oczy z kwasem hialuronowymWzięłam drugie opakowanie, coś czuję że Mamie przypadnie do gustu. Cena 4,49 zł. Średnia - 4.09. 

Bielenda - Professional - Błyskawicznie napinająca maseczka koktajlowa - Efekt liftingu wolumetrycznego
Dla mnie zupełna nowość. Brak recenzji na wizażu czy nawet strony produktu; 1,59zł.

Coloris, Laura Conti Therapy, Face Care, Maseczka dotleniająca czekoladowa z glinką
Tu jestem na siebie zła. Wzięłam podwójnie, stwierdziłam że czekoladowa, dotleniająca, skład nie taki zły... Teraz patrzę an recenzje na wizażu i średnią - 2,87. Grr! Do tego ma ponoć szczypać po nałożeniu. Aż się zaczęłam bać. Cena 1,79zł.



A dla siebie złapałam:

Pollena-Ewa, Eva Natura Herbal Garden, Tonik do twarzy pielęgnacyjny z ekstraktem z czerwonej koniczyny
Co prawda średnia ocen na wizażu (3,62) nie powala, ale miałam już go kiedyś i uwielbiam. Za 5,39zł żal nie brać :)

Ziaja, Ogórkowa, Tonik do twarzy
Nie miałam nigdy, w końcu złapałam - zbiera nawet dobre recenzje (śr. 3,88), nie am alkoholu w składzie. Kosztuje groszaki, 3,39zł.

Barwa, Siarkowa Moc, Maseczka antytrądzikowa z siarką, kaolinem i gliną wulkaniczną
Słyszałam wiele dobrego o tej serii, ale kremów ci u mnie dostatek, poza tym nie do końca ufam nowościom - złapałam więc maseczkę. Średnia 3,47, ale kosztowała 2,39, płakać nie będę gdy nie wypali ;)

No i 25,62zł poszło...

Wczoraj chyba z większą rozwagą wybierałam produkty, te mają gorsze średnie na wizażu, ale... Oj trudno. Obiecuję że nie przekroczę już więcej progu tej "świątyni zła" :D


Trzymacie się dzielnie, czy też uległyście? ;)


piątek, 24 maja 2013

Ten post miał się nazywać "to nie jest kolejny post o Rossmannie".

No właśnie. MIAŁ. 


Miałam zamiar powściekać się na tłumy w drogerii.
Na depczące po sobie babki, panoszące się ze swoimi koszykami, bez słowa "przepraszam" w słowniku.
Na braki na półkach, zmaltretowane testery i pootwierane pełnowymiarowe kosmetyki. 

Ale nagle coś mnie tknęło, i zamiast do drogerii  w centrum pasażu handlowego (swoją drogą, jeśli jesteście z Wrocławia - omijajcie Pasaż Grunwaldzki szerokim łukiem, ja trafiłam do istnego piekła :D), udałam się do Rossmanna otwartego jakiś czas temu mieszącego się 3 minuty spacerkiem od mojego domu. 

I trafiłam bezbłędnie. Gdy weszłam, zobaczyłam koło półek z kolorówką i pielęgnacją twarzy może 3 panie. (jak wychodziłam było ich 20, wstrzeliłam się idealnie). Co za kontrast! Swoboda, niezmacane kosmetyki - i tak brałam z tyłu, i żadne z moich kolorowych na szczęście nie jest naruszone - przestrzeń!
 Tu nie strzeliłam focha, odkładając zakupy i wychodząc z 15osobowej kolejki, jak kilka godzin wcześniej, tu spokojnie podeszłam do kasy, która była pusta i nieoblegana :D

Tak więc...




Zakupy małe, bo małe:
  • nie mam co szaleć z kremami, mam ich ponad 5
  • podobnie z podkładami i BB kremami, chociaż tu tylko 4.
  • wciąż opłakuję micela BeBeuty, więc na żadnego micela się nie zdecydowałam
  • maseczki też nie dla mnie, tylko dla Mamy, ja jestem wierna glince :D


A i tak wpadnę na pewno jeszcze raz - po maseczkę truskawkowo-waniliową, której u mnie zabrakło; masełko do ust z Nivei malinowe; żel pod oczy FlosLeku; lakiery oraz jakiś płyn micelarny i tonik ;)

Dobra, dobra, rozgadałam się troszkę :D



Moja część - strona prawa :)

Lovely Gloss Like Gel 
(3,39zł, w sumie nie wiem czy to po obniżce czy zwykłej promocji, bo była wywieszona karteczka...?). Ciepła, śliczna brzoskwinka, która na zdjęciu wyszła mi zbyt pomarańczowo. Będzie idealna na lato, już ją mam na paznokciach i uwielbiam za rozprowadzanie i szybkość wyschnięcia (miła odmiana po Wibo Gel Like Blue Lake). Średnia ocen na wizażu - 3.30.

Wibo, Nawilżająca pomadka do ust "Eliksir"
(kosztowała 5,19zł). Wiecie że to moja pierwsza pomadka? Zwykle do tej pory trzymałam się błyszczyków (o ile w ogóle!), a czytając recenzje w internecie już od dłuższego czasu miałam na nią chęć. Odcień 05 według zapewnień jest delikatnym nudziakiem, idealnym dla osób które nie czują się pewnie z kolorem na ustach - na razie nieswojo mi nawet z takim, ale to minie. Tak nawiasem mówiąc, to miałam szczęście, z tego kolorku ostały się dwie, z czego jedna macnięta mocno :x Średnia 4,10.


Tusz do rzęs Lovely, Curling Pump Up Mascara
Tyle się o nim naczytałam na Waszych blogach, że musiałam wziąć! 5,39 zł to nie majątek. I zdobyłam nawet egzemplarz nieruszony, cud :D Średnia 4.04.

I dodatek urodowy do prezentu dla Mamy :)


Ziaja: maseczka regenerująca & Ziaja: maseczka anty-stres
Genialne, tanie (0,89 groszy!) i sprawdzone od kilku miesięcy. W sumie - kupię jeszcze trochę :D średnia na wizażu - 4.05 oraz 3.86.

Bielenda, Professional Formula, Enzymatyczny peeling dotleniający
Skusiłam się po przeczytaniu zapewnień - efekt aqua-oxybazji brzmi dumnie, no i ciekawy skład. Teraz zobaczyłam średnią na wizażu (4.75), i chyba dokupię jeszcze jedną... Cena? 1,59 zł.


Prestige Cosmetics, Złote płatki pod oczy z kwasem hialuronowym
To brzmi dumnie! Wyglądały ciekawie, zainteresowałam się, krótki rzut oka na obietnice, porównanie z wersją "liftingującą" (aha, dodatkowa parafina jedyną różnicą w składzie, ok) - bierzemy tą. Cena 4,49 zł. Teraz sprawdzam średnią - 4.09. Dobrze trafiłam ;)

Ziaja, Różana, Różany peeling z mikrogranulkami
Ta róża i dobre opinie (śr. 4,40) mnie skusiły. Skład całkiem całkiem, cena... Tu dziwnie mi naliczyło na paragonie, bo zamiast od razu, mam 7.19-2.88. Czyli... 4.31 zł. Nieźle.

Całość wyniosła mnie 26,14 - jeśli nie wierzycie, mogę pokazać paragon jako dowód :D


A jak tam Wasze zakupy? ;)


wtorek, 21 maja 2013

Co nieco o moich zakupach z Katherine ;)


Dziś doszła do mnie paczka, na którą czekałam z niesamowitą niecierpliwością :)
Ale żeby nie wspominać nic o poczcie polskiej i czasie dostawy (będę marudzić!),  przejdę do rzeczy - w przesyłce kryła się moja część grupowego zamówienia z hurtowni Katherine, które udało się zrealizować dzięki Marthe :)
(minimalna kwota zamówienia ze sklepu to 100zł, samemu trudno to uzbierać, ale w kilka blogerek... :) ) 


Co w niej się znajdowało? 


2 przecudne bransoletki infinity - nieskończoność na rzemyczkach.


Od jakiegoś czasu marzyły mi się takie, a gdy zobaczyłam je na stronie, od razu kliknęłam dwie. 
Wydają się porządnie wykonane, nie czuję się rozczarowana, będą moimi ulubieńcami w wakacje :)


2 wkręty do koka

W których natychmiast się zakochałam! Początkowo na ich miejsce miał się pojawić naszyjnik z kokardką, jednak przy składaniu zamówienia okazało się, że nie ma go na stanie - to w zastępstwie wzięłam to. I nie żałuję!
Koczek z ich pomocą jest banalnie łatwy i bardzo ładny, niedługo skrobnę posta o tym :)




Pierścionek kokardka 

Moja mama określiła go mianem 'słodki' :D  
Dobrze wykonany, możliwa regulacja wielkości (tu zmieścił mi się na palec serdeczny, bo przymierzałam go jeszcze razem z etykietką :D). Słyszałam że przy dłuższym noszeniu, kolczyki te zaczynają barwić palec na zielono. Zobaczymy ;)




 2 inne bransoletki :)

  • złota z serduszkiem - kosztowała malutko, jednak zupełnie nie pasuje na moją rękę bo jest bardzo duża - co prawda nie spada, ale niewygodnie się ją nosi.
  • czarna na łańcuszku z krzyżykiem - na początku byłam nią bardzo rozczarowana, bo po fragmencie drobnego, czarnego łańcuszka zostaje przyłączony większy srebrny, nie pasujący kolorem. Do tego jest o wiele za duża i spada mi z ręki. Ale na mniejszych oczkach też z trudem, bo z trudem, ale da się ją zapiąć, także po odłączeniu niechcianej części myślę że będzie ok :)



4 pary kolczyków 
Z których cieszyłam się najbardziej, a tu...


Od lewej od góry:

  • bodajże najdroższe, nie wiem czemu ubzdurałam sobie że będą małe: są duże i ciężkie, zbyt szykowne jak dla mnie, pewnie pójdą do wymiany. 
  • Serduszka, które miały być białe, a są brzydko różowawe i nieciekawie odbijają światło, do tego jakość nie powala. Jak miały wyglądać? -->
  • Śnieżynki! Po których nie spodziewałam się niczego dobrego, kosztowały mniej niż 2 złote, a tu proszę! Prezentują się ślicznie :)
  • I niebieskie wąsy - moustache - które są całkiem fajne, ale jednak nie w moim stylu.


Całość mojego zamówienia



Koszt takich cudeniek? 28,79 złotych. 
Przy okazji do zakupów dołączyła się moja koleżanka, zapragnęła dwie bransoletki oraz nausznicę (8,50). Dodajmy do tego koszt przesyłki (7 zł, priorytet) = razem ze znajomą wyszło nas to 44,28.


Ogólnie jestem bardzo zadowolona, oprócz nielicznych wyjątków, które nie zdobyły mojego serca (głównie kolczyki serduszka i niebieskie z cyrkoniami). 
Biżuteria jest dobra jakościowo, jestem pozytywnie zaskoczona. W żadnym razie nie jest to poziom chińskich sklepów czy wszystko po 2 złote - raczej marek takich jak Cropp, House, H&M.

Coś szczególnie zwróciło Waszą uwagę? :)

Ja cieszę się jak małe dziecko ;)

poniedziałek, 20 maja 2013

Recenzja: Kusząco (?) pachnący wanilią i indyjską herbatą chai peeling Balea...


Balea, Inspirierendes Creme - Öl Dusch - Peeling Indian Chai


Recenzja będzie mocno subiektywna, z racji tego, że jestem wielbicielką mocnych zdzieraków i pięknych zapachów. 
Jak jest z tym kosmetykiem? ;)  

Ale, ale... Coś co mnie zaciekawiło na początku najbardziej. Co dokładnie oznacza "Indian Chai"?  A tu przychodzi z pomocą Wikipedia :D

Jest to najpopularniejsza, spotykana powszechnie również w świecie zachodnim, forma przygotowania aromatycznej indyjskiej herbaty ćaj o ostrym smaku. Słowo masala (मसाला) w języku hindi oznacza przyprawę.

Mówiąc krótko, bazę stanowi czarna, mocna herbata + mleko + słodycz (np. biały/czarny cukier, miód czy melasa) + przyprawykardamon, cynamon, imbir, pieprz, goździki.         

To skoro wiemy już czego oczekiwać... :)

Peeling otrzymujemy w tubie, zawiera się w niej 200 ml kosmetyku. Podejrzewam, że nie będzie problemu z wyciśnięciem go, gdy zostanie do tylko resztka - zawsze też pozostanie rozcięcie opakowania. Zamknięcie się nie zacina, jest proste do otworzenia (chociaż przy dłuższych paznokciach zawsze mam wrażenie, że je sobie złamię :D). Jednak plastik z którego wykonano opakowanie jest cienki, chociaż osobiście nigdy nie miałam z  tym problemów. Wielki plus za to, że stoi na na zakrętce!



Wybaczcie, ale w rozszyfrowywanie niemieckich obietnic producenta nie będę się bawiła. Tekst z wizażu, informuje Nas w prosty i przyjemny sposób o działaniu kosmetyku:

Żel do ciała z peelingiem zapewnia skórze niewiarygodną gładkość. 
Aromatyczna kompozycja zapachowa z indyjskiej herbaty Chai i wanilii koją zmysły. 
Mikrodrobinki usuwają obumarły naskórek. PH neutralne dla skóry. 




Używanie i działanie

Peeling ma formę żelu z zanurzonymi w środku drobnymi peelingującymi drobinkami. Ma dobrą  konsystencję, nie ścieka spomiędzy palców. Do tego jest niesamowicie wydajny - malutka ilość wystarczy do stworzenia spoorej ilości piany :)


Zapach, który brzmi tak kusząco, podczas użytkowania jest ledwie wyczuwalny. Gdzieś tam się pojawia, jednak nie ma mowy o tym by został z nami na dłużej, czy że po jego użyciu cała łazienka przesiąknie nim (tak jak np. było w przypadku żelu malinowego z Balei). Jednak muszę przyznać, że jest ciekawy. Nie umiem go opisać, lekko słodki, kojarzący mi się dość jednoznacznie z zimą, jednak mam wrażenie że w lato będzie się go używać równie przyjemnie ze względu na lekką świeżą nutę przewijającą się w tle. Na początku w ogóle go nie czułam, przy wąchaniu w DMie wyczułam tylko plastik (:D), jednak przy bliższym poznaniu wiele zyskuje.

Jednak mimo tych wielu pozytywów, dotarłam do punktu, który bardzo mnie rozczarował. Kupując ten żel, nie oczekujmy, że będzie on mocnym zdzierakiem.  Jak dla mnie, jest to żel pod prysznic z delikatnym efektem ścierania naskórka, który używam spokojnie co 2-3 dni by cieszyć się wygładzoną skórą. 

Tak więc - peeling ten pozostawia wygładzoną, miłą w dotyku skórę. Nie podrażnia jej ani nie wysusza. Do tego w jakiś sposób nawilża skórę, po jego użyciu nie zawsze jest potrzebne użycie balsamu. Z pewnością z jego pomocą nie pozbędziemy się martwego naskórka, nie liczmy na spektakularne efekty

Ot, taki przyjemniaczek, którego warto mieć w łazience, jednak nie jest niezbędny ;)


Cena? 1,45 euro - około 5,80 zł.
Dostępność: (edycja limitowana!) DM, Allegro.




Podsumowanie:

+ wygodne, praktyczne i ładne opakowanie
+ dobra konsystencja
+ świetna wydajność!
+ zapach (a jednak ;))
+ cena!

+/- żel z delikatnym efektem ścierającym; liczyłam na coś lepszego, jednak mimo to nie czuję się rozczarowana, chociaż... odrobinę większe drobinki i byłoby super :D

- dostępność
- edycja limitowana :c
- nie dla wielbicielek mocnych zdzieraków


Skusiłybyście się? :)

czwartek, 16 maja 2013

Moje plany pazurkowe :)


        Jak pewnie już wiecie - bo nie raz o tym wspomniałam, ale przypomnę raz jeszcze - nigdy nie potrafiłam zapuścić długich paznokci. Zawsze wydawały mi się one niesamowicie niepraktyczne, kłopotliwe w utrzymaniu... A jeśli nawet postanowiłam, zawzięłam się, skończyłam z obgryzaniem paznokci (moja zmora, aż głupio się przyznać ;x) - w którymś momencie łamały się, przez moją nieuwagę przypadkowo zahaczały o coś i... Łatwo się domyślić efektów. Chodziłam więc z króciutkimi pazurkami ;)

      Do czasu, aż znów niesamowicie spodobały mi się te nieco dłuższe - sporą rolę miały w tym pokazywane przez Was na blogach zdjęcia. Do tego ostatnio w moje łapki wpadł przepiękny, jasnoniebieski lakier Blue Lake, Wibo Gel Like, który mogłabym nosić dzień w dzień - pomyślałam więc - dlaczego nie?

_____________________________________________


         Jednak musiałam uporać się z dwoma problemami:
łamliwością i kruchością moich paznokci, szczególnie gdy stają się nieco dłuższe, oraz tym irytującym nawykiem obgryzania ich.


        Pierwszy został łatwo został rozwiązany wspólnie z moją koleżanką, która widząc moje daremne wysiłki, podarowała mi odżywkę do paznokci, która co prawda u niej się nie sprawdziła, za to jej znajoma niezmiernie ją sobie chwaliła. Mowa o szumnie nazwanej 'kuracji przeciw rozdwajaniu paznokci' od paese
         Podchodziłam do niej nieco sceptycznie, jednak po ponad dwóch tygodniach używania muszę przyznać, że efekty są widoczne. Moje zazwyczaj łamliwe i dosyć kruche paznokci stały się twardsze i mocniejsze. Odżywki używam zazwyczaj jako bazy pod lakier. Szkoda jedynie że nie mam absolutnie żadnej informacji o składzie - na buteleczce takowej nie ma, a w internecie brak jakiejkolwiek wzmianki. 


A drugi problem, z obgryzaniem?  Ten  łatwo rozwiązać - po prostu maluję paznokcie. Moim dziwactwem jest to, że gdy nałożę na nie warstwę lakieru - już ich nie tknę, i w ten sposób są bezpieczne :D


Jak wyglądały w zeszłych tygodniach?





Tu króciuteńkie i małe :)




A tu już nieco dłuższe, ale jeszcze sporo pracy przede mną :)


Obecny ich stan pokazany jest na pierwszym zdjęciu, z odżywką - chociaż te u lewej ręki są krótsze, niż u prawej (:D). Za parę tygodni, mam nadzieję, pochwalę się moimi wynikami :)


A Wy macie jakieś sprawdzone sposoby na długie, zadbane paznokcie? Miłego wieczoru! :*


wtorek, 14 maja 2013

Mięta miłością mą! - o ostatnich zakupach :D

Na początku nazwa post miała brzmieć 'o ostatnich drobnych radościach', ale gdy wgrałam zdjęcia, zauważyłam, że... A zresztą, zobaczcie same :D 

W ostatnim miesiącu w moje ręce wpadło sporo rzeczy, które sprawiły mi duużo radości :)




Wosk Yankee Candle - Bahama Breeze

Po tylu wysłuchanych u przeczytanych opiniach i peanach opiewających te woski, skusiłam się i ja - ale że nieco nieufnie do nich podchodziłam, wzięłam jeden. I to by strzał w dziesiątkę - zapach jest bardzo wakacyjny, owocowy, przyjemny... Na pewno skuszę się na więcej, szczególnie że Mydlarnia Wrocławska na Rynku jest pięknie zaopatrzona, a kusi mnie tegoroczna wakacyjna edycja ;)



Miętowa sukienka z Bershki :)

Zwiewna, delikatna, idealna na lato - taka, o jakiej marzyłam i wspominałam w TYM poście. 
Na zdjęciu obok pani pozująca to modelka ze sklepu online Bershki, nie ja :D



Sweterek ombre biało-błękitny

 Który wpadł mi w oko od wejścia, i którego natychmiast złapałam i porwałam - trafiłam akurat na promocję w Housie, wszystkie sweterki po 29.99 ;) co ciekawsze, gdy parę dni później znowu zajrzałam do tego sklepu, w Pasażu Grunwaldzkim, podczas hucznie obchodzonych urodzin centrum (?), zauważyłam wielkie, jaskrawe napisy "PROMOCJA", "OBNIŻKA" i tym podobne, a sweterki były po... zawrotnej sumie 59.99 ;) także zadowolona z zakupów jestem podwójnie, bo pewnie dałabym się nabrać.


Lakier Wibo Gel Like - edycja blogerska - Blue Lake

Przepiękny kolor, na który wcześniej nie zwróciłam uwagi. Lakiery te omijałam głównie ze względu an nieprzychylne recenzje dotyczące krycia i wysychania, ale gdy zobaczyłam ten... Musiałam ulec. Na paznokciach wygląda pięknie, ale trwałość nie powala, niestety ;(


Miętowa bluza z SINSAY

Marzyłam o tym kolorze! :) W zasadzie nie wiem co więcej powiedzieć - wygodna, właśnie o takiej ostatnio myślałam, cena mocno nie bije po kieszeni (70 zł o ile dobrze pamiętam)... Ja jestem bardzo zadowolona, no i przy okazji pierwszy kontakt z marką zaliczam do tych udanych ;)


_____________________________________________________________

Już wiecie, dlaczego mięta? ;)
Dodając do tego moje miętowe trampki, w których namiętnie chodzę, często zdarza mi się słyszeć od koleżanki komentarz "patrz, patrz, miętowe spodnie - nie chcesz?" :D

Miłego dnia ♥


niedziela, 12 maja 2013

Recenzja: Szamponowy ulubieniec - Balea - Feuchtigkeits Shampoo Mango + Aloe Vera.


Balea - Feuchtigkeits Shampoo Mango + Aloe Vera, trockenes & strapaziertes Haar. 


Dzięki mojej 'wspaniałej' znajomości języka niemieckiego (po raz kolejny brawa dla Google tłumacza :D), wnioskuję, że mowa o nawilżającym szamponie dla suchych i zniszczonych włosów z mango i aloesem.

Przede wszystkim - zabijcie mnie, o szamponie wspominałam już kilka razy, i nie wiem dlaczego, ale za każdym razem wspominałam o 'brzoskwiniowo-aloesowym szamponie'. Nie wiem z jakiego powodu powstała ta pomyłka - pomarańczowy kolor opakowania, częstsze występowanie brzoskwini niż mango w kosmetykach, może zapach, który także ma coś w sobie z tego dojrzałego owocu? Wybaczcie mi ;)



Co wyczytamy z opakowania?

Dosłownego tekstu z google tłumacza przepisywać nie będę ("kompleks budynków z witaminą B3" (...) "szampon jest weganinem")... :D


Opisywane efekty to wspaniała giętkość, lekkość i jedwabisty połysk; zdrowy, promienny wygląd aż do końcówek oraz nawilżenie. Bez obciążenia! Specjalna formuła ekstraktu z mango i aloesu dostarcza skórze głowy i włosom wilgoci, a witamina B3 i prowitamina B5 odżywia włosy i nadaje im gładkość. Szczególnie łagodna formuła bez silikonów. 

Przyznam, że mnie głównie przyciągnęła cena, uwielbienie marki i brak silikonów. Co do reszty zapewnień - przyznajcie same, większość szamponów oferuje nam podobne ;)


Rzut oka na skład - z pewnością nie jest to obiecana "łagodna formuła", tuż po wodzie pojawia się SLES, ale za to kawałek dalej gliceryna. Mamy przyjemne składniki: chociażby panthenol, niacinamide, aloe barbadensis leaf juice powder, mangifera indica fruit extract - jednak niestety, sporo za kompozycją zapachową "parfum". Przy samym końcu, przed barwnikami, pojawia się też SLS. 

Nie powala na kolana, jednak ja toleruję SLESy w szamponach i moje włosy również je lubią. Dla przeciwniczek i zagorzałych włosomaniaczek - może być to szampon do rzadkiego oczyszczania włosów. 

_____________________________________________________________

Opakowanie, używanie, działanie...



Szampon Mango + Aloe Vera otrzymujemy w dużym, 300 ml opakowaniu. Grafika jest przyjemna, podobają mi się opakowania tej firmy, są bardzo estetyczne, utrzymane w jednej kolorystyce. Zamknięcie tradycyjne, wylewa się przez nie odpowiednia ilość szamponu. Może być problem z zamknięciem go - mam wrażenie że nieotwarte opakowanie jest zamknięte mocniej, a po pierwszym otwarciu, nawet jeśli kliknie, trzyma o wiele słabiej.


Sam kosmetyk ma dobrą konsystencję, nie przelewa się przez palce. Pieni się mocniej niż jego malinowy brat, ale wielbicielki mocnej piany rozczarują się - aby taką wyczarować, potrzebna jest spora ilość produktu. W przypadku malinowego szamponu Balei, często miałam wrażenie niedomytych do końca włosów, przez co używałam go dwukrotnie. Tu tak na szczęście nie jest ;)

I zapach... Jest cudny, słodki, ale nie przesadzony. Może przypominać nieco bardzo dojrzałą brzoskwinię, jednak faktycznie, teraz dostrzegam w nim nuty mango. Zapach towarzyszy nam podczas mycia, jednak nie utrzymuje się dłuższy czas na włosach. W żadnym wypadku nie jest chemiczny!


A działanie? Cóż, nie oczekuję od szamponu wiele. Ma dobrze myć włosy, nie splątywać ich, nie wywoływać przesuszu. Ten sprawuje się bardzo dobrze. Oprócz wymienionych przeze mnie cech, nieśmiało mogę przyznać, że szampon faktycznie może wykazywać lekkie działanie nawilżające - a w każdym razie z pewnością nie zrobi z naszych włosów siana ;) dobrze zmywa oleje, chociaż niekiedy wskazane jest podwójne użycie kosmetyku. 


  • Cena? Rewelacyjna! 0,65 euro - 2,60zł. (przy założeniu kursu 1 euro - 4 złote). Pokażcie mi szampon o dobrym działaniu, nie niszczącym włosy, za tą cenę w Polsce ;)
  • Dostępność? Drogerie DM (Niemcy, Słowacja, Czechy...), sklepy z chemią niemiecką, kokardi.pl, allegro...



Podsumowanie

+ rewelacyjna cena! (0,65 euro - 2,60zł)
+ spora pojemność (300ml)
+ przyjemne dla oka opakowanie ;)
+ bez silikonów
+ działanie
+ dobra konsystencja
+ przepiękny zapach

+/- obiecane ekstrakty w składzie, jednak dość daleko
+/- SLES w składzie (wiem, że dla niektórych to spory minus, mi jednak nie przeszkadza)

- zamknięcie - mnie osobiście irytuje.
- dostępność

sobota, 11 maja 2013

Inspiracje fryzurowe: warkocze w różnych wariacjach.

Dziś kolejny post inspiracji fryzurowych :)
W ostatnim - KLIK - przedstawiałam Wam różne pomysły na koki.


Przyznam się, że ma to być dla mnie swojego rodzaju motywacja, by zacząć splatać włosy. Zawsze chodzę w rozpuszczonych, zdarza mi się je upiąć tylko w razie wfu, upalnego lata czy porządków domowych - wtedy najczęściej tworzę bezkształtnego koka. A chciałabym jednak coś więcej ;)
W każdym razie - zapraszam na kolejną porcję zdjęć:

Przeurocze warkocze w formie opaski,

pięknie okalające i przytrzymujące resztę włosów. Jak dla mnie - przepiękne! :)






W formie zaplatanej korony, 

eleganckie, proste a jednocześnie szykowne.












I piękne, klasyczne warkocze,

uwielbiam te ozdobione kwiatami, typowo wakacyjne :)







A na koniec - ciekawostka :)

Mówiąc szczerze - do mnie nie trafiają takie upięcia, wyglądają według mnie mało finezyjnie. Jednak są również ich zwolenniczki. A Wy co o nich sądzicie? 




Moich wersji na razie pokazywać Wam nie będę, chociaż mam to w planach ;) ostatnio przy pomocy Mamy na mojej głowie pojawiła się korona, jednak ciągle dość niedopracowana. Jednak trenuję, i mam nadzieję, że w końcu nie będę wstydziła się pokazać Wam efekty ;)

Miłego dnia ;*

/wszelkie zdjęcia - tumblr.
 
Obsługiwane przez usługę Blogger.